(Artykuł ukazał się w
magazynie"Vege" nr 4/2013)
Pierwszym krokiem do przyznania sobie moralnego prawa
do (nad)używania zwierząt jest wykluczenie ich z kategorii osób.Jednym ze
sposobów jest zmiana środków językowych odnoszących się do zwierząt i do ich
zachowań, i w ten sposób przystosowuje się językdo wykluczenia. Tak na przykład
żeby słowa zamordować, zabić czy stracić brzmiały przyjemnie i mogły być tolerowane przez nasze uszy,
zmienia się te czasowniki na bardziej higieniczne, jak poświęcić lubna słowo jeszcze bardziej nieprawdziwe:uśpić.
Ale uśpić znaczy
zabić, oznacza truciznę, która paraliżuje
mięśnie, zatrzymuje oddech i sprawia, że żywy aerobiont umiera uduszony, oznacza
sterty anonimowych zwierząt w komorach gazowych, konwulsje i drżenie, gardłowe
odgłosy, wymioty stanu terminalnego, spazmatyczne biegunki, zatrzymanie
krążenia i w wielu przypadkach przeraźliwy ból, niemożliwy do wyrażenia głosem.Nawet
najsłodsza ze wszystkich śmierci,
którą na podstawie naszej interpretacji okoliczności nazywamy snem, oznacza osobę pozaludzką, która
patrzy na nas odchodząc i nie rozumiejąc równocześnie co się z nią dzieje.A to,
co się dzieje oznacza śmierć. Następna, typowa dla naszego gatunku zdrada-kiedy
nie bronimy, tego co kochamy. Jeśli chodzi o psy i koty (najczęściej spotykani
niewolnicy naszej samotności) należy wskazać, że w polskich schroniskachw
każdym tygodniusystematycznie usypia się
setki zwierząt. Na zawsze.
Licencja na zabijanie
Usypianie–to
jest mordowanie-zwierzątpozaludzkich nie ma nic wspólnego z eutanazją u ludzi,
bo tej ostatniej dokonuje się na jednostkach wyrażających (nierzadko nawet
przed notariuszem) swoje życzenie śmierci, co jest usprawiedliwione, bo życie
należy tylko do nas samych. Nie mamy jednak
gwarancji takiej woli w przypadku zwierząt nie mówiących głosem ani
językiem ludzkim. Tłumaczymy sobie, że tak, przekonujemy samych siebie o naszej
racji, ale nie wiemy. Zwierzęta pozaludzkie, z drugiej strony, prawie zawsze wiedzą
dużo lepiej od nas jak umierać- zwyczajnie przestają jeść i pić, i odchodzą z
powagą i godnością, jakiej nasz gatunek (zwłaszcza w cywilizacji zachodniej) nie
osiągnął.
Wersja instytucjonalna mówi, że mord na tysiącach
zwierząt kończących na polskich wysypiskach odpadów
organicznych (czyli miejsce, gdzie są upychane żywe odpady niechciane przez ludzi) to zło konieczne, nieuniknione
przyradzeniu sobie z problemem nadpopulacji zwierząt domowych w naszym kraju, po to by wyeliminować osobniki nie mające
szans na adopcję, estetycznie nieudane, z problematycznym charakterem, z chorobami
poważnymi i błahymi, kalekie, itd.Jest w tym być może trochę prawdy (pominąwszy
etyczną stronę kwestii), bo przecież pozbywamy się niechcianych śmieci, jednak równocześnie bardzo
niedaleko każdego ośrodka eksterminacji produkuje się przyszłe przeszkody w
miejscach, gdzie rzeczywiście istnieje nadpopulacja, czyli w hodowlach.
Źródło problemu
Hodowle to miejsca, gdzie w sposób legalny lub
nielegalny zniewolone,rasowe, psie i
kocie matki rodzą bez ustanku nowe mioty, stanowiące bożonarodzeniowe prezenty
i kaprysy mody. Sprzedaje się jeprzez internet niczym niewolników stałym oraz
przypadkowym klientom. Hodowle dostarczają na rynek i do polskich domów zabawki
z różnymi chorobami zwyrodnieniowymi i zakaźnymi, na które cierpią zwierzęta
genetycznie zmanipulowane i dotknięte zaburzeniami emocjonalnymi, i w ten sposób pozbawia się szans innych
potrzebujących (nie należących do rasy
wyższej)oraz skazuje te ostatnie na pozostanie dożywotnio w którymś z
polskich schronisk. Rzecz jasna, kiedy mówimy o hodowli, nie zapominamy o
schorowanych pochwachmatek zmuszanych do ciągłego porodu, o odwapnieniu ich
organizmów, starzeniu i przedwczesnej śmierci, nie zapominamy także o
niemożliwym do opowiedzenia cierpieniu zwierząt zamkniętych przez całe życie w
klatce, których jedynym sensem życia w społeczeństwie jest produkcja nowego
potomstwa. Taki oto rodzaj miłości możemy odnaleźć w legalnych i nielegalnychhodowlach
psów i kotów, prowadzonych przez pospolitychhandlarzy zarabiających na cudzym życiu, szarlatanów, nierzadko przestępców,
którzy okazują fałszywe uczucia zwierzętom sprzedawanym jak towar z powodów
bardziej ekonomicznych niż emocjonalnych.
W Polsce istnieje ponad 400
hodowli psów rasowych, a według
Polskiego ZwiązkuFelinologicznego zarejestrowanych jest 3000 hodowli kotów rasowych.Nie wliczamy przynajmniej paru
tysięcy hodowli nielegalnych. Tak funkcjonuje polski rasizm. Do tego należy
dodać legiony nieświadomych osób prywatnych, które niezależnie od intencji
pozwalają na to, by zwierzęta znajdujące się pod ich opieką przynosiły na świat
coraz to nowe maluchy, argumentując, że „rodzenie jest naturalne”. Jeśli byłoby
to prawdą, każda polska kobieta powinna urodzić 20 dzieci, co na szczęście się
nie zdarza. Taką postawę nawiasem mówiąc rozciąga się na samice ludzkie,
uznawane tradycyjnie w religiach za ambasadorki cudzego życia do tego stopnia,
że nie posiadają one prawa do swojego ciała od momentu zajścia w ciążę. Od
chwili zapłodnienia kobieta traci status osoby i staje się zaledwie naczyniem,
w którym rośnie inna, ważniejsza osoba, co jest przynajmniej paradoksem w interpretacji
praw człowieka. To sprowadza nas do pytania o miejsce, gdzie kończy się pasja i
zaczyna obsesja, bo przecież nie poród sprawia, że jest się samicą, a sam fakt
bycia samicą- nie jest bardziej samicą ta, która rodzi.
Z punktu widzenia
ekonomicznego pragmatyzmu
Osoby z ruchów prozwierzęcych w Polsce w skali roku inwestują znaczną
część swoich środków finansowych i energię w ratowanie i szukanie godziwych i
bezpiecznych domów dla niezliczonej ilości zwierząt, chroniąc je takżeprzed śmiercią
z rąk myśliwych łatwo naciskających spust lub przed prewencyjną polityką eutanazji prowadzoną w polskich schroniskach.Polska bije europejskie
rekordy w liczbie schronisk, co nie jest dumą dla obywateli, lecz ze względu na
rozmiar problemu raczej powodem do wstydu. Miliony złotych inwestuje się w
rozwiązanie problemu nadpopulacji, który jest problemem instytucji i rządu.Ten modus operandi przypomina zbieranie
cieknącej z dachu wody wiadrami zamiast załatania dziury lub leczenie gangreny
za pomocą plastrów.Niemożliwe. Nieprzydatne. Frustrujące.
Prywatne środki odciążają instytucje, zwalniając je w znacznej mierze
z odpowiedzialności za kwestię, która jest ich problemem powstałym z
przyzwolenia na milionowe nadwyżki zwierząt, liczbę znacznie wyższą niż ta,
którą państwo jest zdolne wykarmić.Populacja psów, kotów, gryzoni, gadów i
ptaków uznawanych za domowe w skali świata powiększa się w sposób drastyczny,człowiek
tymczasem stracił kontrolę nad problemem.Instytucje, w najlepszym przypadku,
rozwiązują go metodą wybiórczych zbrodni i komór gazowych, któreswoim
zaawansowaniem pozostawiają system nazistowski daleko w tyle.„Czystki” dokonane
na tysiącach zwierząt w związku z groteską Euro 2012 to zaledwie jeden z wielu
przykładów.
Koszty leczenia weterynaryjnego, żywienia i szeroko oferowana przez
osoby prywatne pomoc finansowa (przez każdego/każdą z nas), organizacje
działające na rzecz praw zwierząt oraz inne podmioty zwalniają z obowiązku
zajęcia się kwestią nadpopulacjipodmioty państwowe, które są za nią
odpowiedzialne. I dzieje się tak do tego stopnia, że administracja z założenia
liczy na naszą pomoc, dlatego nie musi borykać się z określonymi problemami.Jeśli
instytucje miałyby zwrócić pieniądze, które zaoszczędziły dzięki naszemu
udziałowi w sprawie (mówimy tu o kwotach milionowych), miałyby poważny problem
z wypłacalnością.
Propozycja
O to wszystko warto zawalczyć-prowadząc równocześnie kampanie mające
na celu uświadamianie, sterylizacje, oraz bezinwazyjną i nie śmiercionośną
kontrolę populacji-, a także o moratorium w sprawie sprzedaży i importu zwierząt
„domowych”, które obniżyłoby przynajmniej o dziesięć procent handel zwierzętami
„towarzyszącymi”, jak niewłaściwie się je nazywa, wraz z zaostrzeniem kar za
nielegalną hodowlę i sprzedaż zwierząt „domowych”. Zakaz mający na celu
regulację i poprawę tragicznej sytuacji przepełnionych polskich schronisk,
domów „schronisk”, zbieractwazwierząt nierzadko tak kompulsywnego jak u osób z
zespołem Diogenesa, RZECZYWISTĄ kontrolę i stopniowe zamykanie nielegalnych
hodowli połączoną z ciągłymi i skutecznymi interwencjami, jak również
rozszerzenie miejscowej opieki weterynaryjnej związanej ze sterylizacją i
kastracją lokalnej populacji zwierząt „domowych”. To rozwiązanie nie byłoby
wcale tak kosztowne dla skarbu publicznego jak odpowiedzialność władz za
istniejącą sytuację- gdybyśmy my, czyli osoby zajmujące się problemem,
przestali to robić.
Idealnie byłoby, gdyby moratorium miało charakter permanentny, jednak
zbiorowy schizofreniczny obłędposiadania
zwierząt (jak posiada się koszule czy samochody) na takie wyjście nie
pozwoli.Dlatego na początku w grę wchodziłoby moratorium na czas określony i
obowiązywałoby conajmniej dwa lata.Dzięki temu zmniejszylibyśmy przepełnienie w
schroniskach miejskich i prywatnych-a te zaoszczędziłyby środki na ulepszenie i
modernizację swoich urządzeń w wielu przypadkach przestarzałych-, i dążyli do
celu w dniu dzisiejszym niemożliwego do zrealizowania, to jest do zerowegousypiania.Po drugie, przy niemożności
zakupu zwierząt, zwiększyłaby się świadomość potrzeby adopcji, a nie posiadania
zwierząt „domowych”, co wiele zwierząt pozaludzkich wyzwoliłoby z naszego
pojęcia posiadania, absolutnego i totalnego.Bo zwierzęta nie należą do nikogo
oprócz siebie samych. Tak jak my ludzie jesteśmy władcami naszego życia.
Dodatkową zaletą moratorium jest to, że poparłaby je większość
społeczeństwa, instytucje i oczywiście wszystkie grupy i organizacje
prozwierzęce w Polsce (te, które rzeczywiście działają na rzecz zwierząt
iktórych celem nie jest przedłużenie niewoli zwierząt pozaludzkich), a taki
krok dałby szansę na zastosowanie podobnego rozwiązania w innych krajach.
Życie to schronienie dla istnienia, poza nim śmierć
pali wszystko co oddycha. Warto wiedzieć, że życie to nie schronieniewieczne,
bo śmierć zawsze znajduje sposób, aby się do niego przedostać, jednak przeżyć
je oznacza mądre szczęście dla tych, którzy wiedzą jak żyć, czyli dla tych,
którzy żyć pozwalają.
Spać znaczy
odpoczywać, zabijać znaczy zabijać,
jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przyglądając się bezczynnie niezdolności
społeczeństwa do rozwiązania źródła problemów i ograniczając się jedynie do
walki z ich konsekwencjami, wydłużamy jedynie agonię najbliższych nam zwierząt
pozaludzkich, którym potrafimy nawet dać status członka rodziny i darzyć
uczuciem. Choć powtarzam: my zwierzęta nie istniejemy dla innych, a dla nas
samych, sami dla siebie jesteśmy celem i wielkim projektem życia.