czwartek, 5 lutego 2015

MORATORIUM




(Artykuł ukazał się w magazynie"Vege" nr 4/2013)

                Pierwszym krokiem do przyznania sobie moralnego prawa do (nad)używania zwierząt jest wykluczenie ich z kategorii osób.Jednym ze sposobów jest zmiana środków językowych odnoszących się do zwierząt i do ich zachowań, i w ten sposób przystosowuje się językdo wykluczenia. Tak na przykład żeby słowa zamordować, zabić czy stracić brzmiały przyjemnie i mogły być tolerowane przez nasze uszy, zmienia się te czasowniki na bardziej higieniczne, jak poświęcić lubna słowo jeszcze bardziej nieprawdziwe:uśpić.

                Ale uśpić znaczy zabić, oznacza truciznę, która paraliżuje mięśnie, zatrzymuje oddech i sprawia, że żywy aerobiont umiera uduszony, oznacza sterty anonimowych zwierząt w komorach gazowych, konwulsje i drżenie, gardłowe odgłosy, wymioty stanu terminalnego, spazmatyczne biegunki, zatrzymanie krążenia i w wielu przypadkach przeraźliwy ból, niemożliwy do wyrażenia głosem.Nawet najsłodsza ze wszystkich śmierci, którą na podstawie naszej interpretacji okoliczności nazywamy snem, oznacza osobę pozaludzką, która patrzy na nas odchodząc i nie rozumiejąc równocześnie co się z nią dzieje.A to, co się dzieje oznacza śmierć. Następna, typowa dla naszego gatunku zdrada-kiedy nie bronimy, tego co kochamy. Jeśli chodzi o psy i koty (najczęściej spotykani niewolnicy naszej samotności) należy wskazać, że w polskich schroniskachw każdym tygodniusystematycznie usypia się setki zwierząt. Na zawsze.  

Licencja na zabijanie

                Usypianie–to jest mordowanie-zwierzątpozaludzkich nie ma nic wspólnego z eutanazją u ludzi, bo tej ostatniej dokonuje się na jednostkach wyrażających (nierzadko nawet przed notariuszem) swoje życzenie śmierci, co jest usprawiedliwione, bo życie należy tylko do nas samych. Nie mamy jednak  gwarancji takiej woli w przypadku zwierząt nie mówiących głosem ani językiem ludzkim. Tłumaczymy sobie, że tak, przekonujemy samych siebie o naszej racji, ale nie wiemy. Zwierzęta pozaludzkie, z drugiej strony, prawie zawsze wiedzą dużo lepiej od nas jak umierać- zwyczajnie przestają jeść i pić, i odchodzą z powagą i godnością, jakiej nasz gatunek (zwłaszcza w cywilizacji zachodniej) nie osiągnął. 

                Wersja instytucjonalna mówi, że mord na tysiącach zwierząt kończących na polskich wysypiskach odpadów organicznych (czyli miejsce, gdzie są upychane żywe odpady niechciane przez ludzi) to zło konieczne, nieuniknione przyradzeniu sobie z problemem nadpopulacji zwierząt domowych w naszym kraju, po to by wyeliminować osobniki nie mające szans na adopcję, estetycznie nieudane, z problematycznym charakterem, z chorobami poważnymi i błahymi, kalekie, itd.Jest w tym być może trochę prawdy (pominąwszy etyczną stronę kwestii), bo przecież pozbywamy się niechcianych śmieci, jednak równocześnie bardzo niedaleko każdego ośrodka eksterminacji produkuje się przyszłe przeszkody w miejscach, gdzie rzeczywiście istnieje nadpopulacja, czyli w hodowlach.  

Źródło problemu

                Hodowle to miejsca, gdzie w sposób legalny lub nielegalny zniewolone,rasowe, psie i kocie matki rodzą bez ustanku nowe mioty, stanowiące bożonarodzeniowe prezenty i kaprysy mody. Sprzedaje się jeprzez internet niczym niewolników stałym oraz przypadkowym klientom. Hodowle dostarczają na rynek i do polskich domów zabawki z różnymi chorobami zwyrodnieniowymi i zakaźnymi, na które cierpią zwierzęta genetycznie zmanipulowane i dotknięte zaburzeniami emocjonalnymi, i  w ten sposób pozbawia się szans innych potrzebujących (nie należących do rasy wyższej)oraz skazuje te ostatnie na pozostanie dożywotnio w którymś z polskich schronisk. Rzecz jasna, kiedy mówimy o hodowli, nie zapominamy o schorowanych pochwachmatek zmuszanych do ciągłego porodu, o odwapnieniu ich organizmów, starzeniu i przedwczesnej śmierci, nie zapominamy także o niemożliwym do opowiedzenia cierpieniu zwierząt zamkniętych przez całe życie w klatce, których jedynym sensem życia w społeczeństwie jest produkcja nowego potomstwa. Taki oto rodzaj miłości możemy odnaleźć w legalnych i nielegalnychhodowlach psów i kotów, prowadzonych przez pospolitychhandlarzy zarabiających na  cudzym życiu, szarlatanów, nierzadko przestępców, którzy okazują fałszywe uczucia zwierzętom sprzedawanym jak towar z powodów bardziej ekonomicznych niż emocjonalnych.

                W Polsce istnieje ponad 400 hodowli psów rasowych, a według Polskiego ZwiązkuFelinologicznego zarejestrowanych jest 3000 hodowli kotów rasowych.Nie wliczamy przynajmniej paru tysięcy hodowli nielegalnych. Tak funkcjonuje polski rasizm. Do tego należy dodać legiony nieświadomych osób prywatnych, które niezależnie od intencji pozwalają na to, by zwierzęta znajdujące się pod ich opieką przynosiły na świat coraz to nowe maluchy, argumentując, że „rodzenie jest naturalne”. Jeśli byłoby to prawdą, każda polska kobieta powinna urodzić 20 dzieci, co na szczęście się nie zdarza. Taką postawę nawiasem mówiąc rozciąga się na samice ludzkie, uznawane tradycyjnie w religiach za ambasadorki cudzego życia do tego stopnia, że nie posiadają one prawa do swojego ciała od momentu zajścia w ciążę. Od chwili zapłodnienia kobieta traci status osoby i staje się zaledwie naczyniem, w którym rośnie inna, ważniejsza osoba, co jest przynajmniej paradoksem w interpretacji praw człowieka. To sprowadza nas do pytania o miejsce, gdzie kończy się pasja i zaczyna obsesja, bo przecież nie poród sprawia, że jest się samicą, a sam fakt bycia samicą- nie jest bardziej samicą ta, która rodzi. 

Z punktu widzenia ekonomicznego pragmatyzmu

Osoby z ruchów prozwierzęcych w Polsce w skali roku inwestują znaczną część swoich środków finansowych i energię w ratowanie i szukanie godziwych i bezpiecznych domów dla niezliczonej ilości zwierząt, chroniąc je takżeprzed śmiercią z rąk myśliwych łatwo naciskających spust lub przed prewencyjną polityką eutanazji prowadzoną w polskich schroniskach.Polska bije europejskie rekordy w liczbie schronisk, co nie jest dumą dla obywateli, lecz ze względu na rozmiar problemu raczej powodem do wstydu. Miliony złotych inwestuje się w rozwiązanie problemu nadpopulacji, który jest problemem instytucji i rządu.Ten modus operandi przypomina zbieranie cieknącej z dachu wody wiadrami zamiast załatania dziury lub leczenie gangreny za pomocą plastrów.Niemożliwe. Nieprzydatne. Frustrujące.  

Prywatne środki odciążają instytucje, zwalniając je w znacznej mierze z odpowiedzialności za kwestię, która jest ich problemem powstałym z przyzwolenia na milionowe nadwyżki zwierząt, liczbę znacznie wyższą niż ta, którą państwo jest zdolne wykarmić.Populacja psów, kotów, gryzoni, gadów i ptaków uznawanych za domowe w skali świata powiększa się w sposób drastyczny,człowiek tymczasem stracił kontrolę nad problemem.Instytucje, w najlepszym przypadku, rozwiązują go metodą wybiórczych zbrodni i komór gazowych, któreswoim zaawansowaniem pozostawiają system nazistowski daleko w tyle.„Czystki” dokonane na tysiącach zwierząt w związku z groteską Euro 2012 to zaledwie jeden z wielu przykładów.

Koszty leczenia weterynaryjnego, żywienia i szeroko oferowana przez osoby prywatne pomoc finansowa (przez każdego/każdą z nas), organizacje działające na rzecz praw zwierząt oraz inne podmioty zwalniają z obowiązku zajęcia się kwestią nadpopulacjipodmioty państwowe, które są za nią odpowiedzialne. I dzieje się tak do tego stopnia, że administracja z założenia liczy na naszą pomoc, dlatego nie musi borykać się z określonymi problemami.Jeśli instytucje miałyby zwrócić pieniądze, które zaoszczędziły dzięki naszemu udziałowi w sprawie (mówimy tu o kwotach milionowych), miałyby poważny problem z wypłacalnością.

Propozycja

O to wszystko warto zawalczyć-prowadząc równocześnie kampanie mające na celu uświadamianie, sterylizacje, oraz bezinwazyjną i nie śmiercionośną kontrolę populacji-, a także o moratorium w sprawie sprzedaży i importu zwierząt „domowych”, które obniżyłoby przynajmniej o dziesięć procent handel zwierzętami „towarzyszącymi”, jak niewłaściwie się je nazywa, wraz z zaostrzeniem kar za nielegalną hodowlę i sprzedaż zwierząt „domowych”. Zakaz mający na celu regulację i poprawę tragicznej sytuacji przepełnionych polskich schronisk, domów „schronisk”, zbieractwazwierząt nierzadko tak kompulsywnego jak u osób z zespołem Diogenesa, RZECZYWISTĄ kontrolę i stopniowe zamykanie nielegalnych hodowli połączoną z ciągłymi i skutecznymi interwencjami, jak również rozszerzenie miejscowej opieki weterynaryjnej związanej ze sterylizacją i kastracją lokalnej populacji zwierząt „domowych”. To rozwiązanie nie byłoby wcale tak kosztowne dla skarbu publicznego jak odpowiedzialność władz za istniejącą sytuację- gdybyśmy my, czyli osoby zajmujące się problemem, przestali to robić. 

Idealnie byłoby, gdyby moratorium miało charakter permanentny, jednak zbiorowy schizofreniczny obłędposiadania zwierząt (jak posiada się koszule czy samochody) na takie wyjście nie pozwoli.Dlatego na początku w grę wchodziłoby moratorium na czas określony i obowiązywałoby conajmniej dwa lata.Dzięki temu zmniejszylibyśmy przepełnienie w schroniskach miejskich i prywatnych-a te zaoszczędziłyby środki na ulepszenie i modernizację swoich urządzeń w wielu przypadkach przestarzałych-, i dążyli do celu w dniu dzisiejszym niemożliwego do zrealizowania, to jest do zerowegousypiania.Po drugie, przy niemożności zakupu zwierząt, zwiększyłaby się świadomość potrzeby adopcji, a nie posiadania zwierząt „domowych”, co wiele zwierząt pozaludzkich wyzwoliłoby z naszego pojęcia posiadania, absolutnego i totalnego.Bo zwierzęta nie należą do nikogo oprócz siebie samych. Tak jak my ludzie jesteśmy władcami naszego życia. 

Dodatkową zaletą moratorium jest to, że poparłaby je większość społeczeństwa, instytucje i oczywiście wszystkie grupy i organizacje prozwierzęce w Polsce (te, które rzeczywiście działają na rzecz zwierząt iktórych celem nie jest przedłużenie niewoli zwierząt pozaludzkich), a taki krok dałby szansę na zastosowanie podobnego rozwiązania w innych krajach.

                Życie to schronienie dla istnienia, poza nim śmierć pali wszystko co oddycha. Warto wiedzieć, że życie to nie schronieniewieczne, bo śmierć zawsze znajduje sposób, aby się do niego przedostać, jednak przeżyć je oznacza mądre szczęście dla tych, którzy wiedzą jak żyć, czyli dla tych, którzy żyć pozwalają.

                Spać znaczy odpoczywać, zabijać znaczy zabijać, jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przyglądając się bezczynnie niezdolności społeczeństwa do rozwiązania źródła problemów i ograniczając się jedynie do walki z ich konsekwencjami, wydłużamy jedynie agonię najbliższych nam zwierząt pozaludzkich, którym potrafimy nawet dać status członka rodziny i darzyć uczuciem. Choć powtarzam: my zwierzęta nie istniejemy dla innych, a dla nas samych, sami dla siebie jesteśmy celem i wielkim projektem życia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz