środa, 30 października 2013

UROSNĄ KWIATY NA MOJEJ SKÓRZE ("Artykuł ukazał się w magazynie "Vege" nr 5/2013")



            Miłość, jak pozostałe choroby zakaźne, wykazuje wysoką śmiertelność z powodu korozji i starości, jednak nie pozwala się szantażować, to znaczy: albo się czuje albo nie. Miłość rozumiana jako walka z samotnością nie jest miłością, a jedynie gestem samoobrony wyzbytym z altruizmu. Miłość wreszcie to dziwna energia- im bardziej ją trwonisz, tym więcej jej kumulujesz, odwrotnie niż w przypadku nienawiści, która wykańcza i osłabia. Zastanawiam się czy ta dziwna i wielka energia pozwalająca kochać rozprasza się, kiedy osoba kochająca umiera. Lubię myśleć, zupełnie irracjonalnie, że gdzieś musi się udać ta siła witalna. Jasne jest jednak, że –kochając lub nie- umrzemy. 

         Teraz dotykam swoich nóg, silnych dzięki przedłużonej młodości- lub przedwczesnej starości-, przesuwam opuszki palców po mięśniach, czuję ich oddech kiedy nadymają się i kurczą w chwili stawiania kroków. Moje nogi spełniają swoją misję, przenoszę się, idę naprzód, ruszam się. Dotykam tych i innych członków, i myślę o osobach, które są ich pozbawione, myślę jak by to było żyć bez nóg lub rąk, a też o niepełnosprawności i zależności. Nie chodzić, nie biegać, nie pedałować. Dotykam oczu, dotykam dłoni, dotykam uszu i myślę jak to jest żyć bez światła, bez dotyku, bez dźwięku.W każdym razie chyba lepsze to niż śmierć, która jest niczym.



Umrzemy, nie ulega przecież wątpliwości, ale ta jasna świadomość nie ujmuje smutku całej sprawie. Wyrzeczenie się wiatru, morza, drzew, pocałunków, drzew i zapachu żywych zwierząt, deszczu, smaku wody i roślin, woni życia, jego piękna prawie świętego… ciężko odejść, trzeba przynajmniej powalczyć. Dlatego smutno jest, kiedy umiera zwierzę, lecz podwójnie smutny jest widok zwierzęcia, które walczy o życie i nie udaje mu się żyć- wysiłek bez nagrody, niesprawiedliwość wypadków jasno przeciwstawia się naszemu systemowi wartości. Z tego powodu dla istoty ludzkiej milion trupów jest widokiem dantejskim i abstrakcyjnym, mniej zrozumiałym niż jedno martwe ciało z całego stosu, należące do osoby bliskiej. Świadomość śmierci to fenomen inaczej rozumiany w każdej kulturze, ale z absolutnego punktu widzenia, z perspektywy ekologii, śmierć jest dobra. 

         W poszukiwaniu eko etycznej inteligencji natrafiamy na kwestię “co zrobić z naszym ciałem, kiedy już nie będziemy sobą i staniemy się stosem bezwładnego, podatnego na gnicie mięsa?”. Zawsze myślałem, że nigdy nie chciałem, by pochowano mnie według zachodniego zwyczaju- nudny rytuał katolicki ozdobiony homiliami i gotowymi zdaniami, których nie znoszę. Zawsze uważałem, że kremacja połączona z rozsypaniem prochów nie wywołuje zbyt wielu niepożądanych skutków w środowisku… aż do momentu, kiedy dowiedziałem się jaką ilość energii trzeba zużyć, żeby spalić ciało. Trzeba też dodać, że paląc ten materiał odbiera się zwierzętom i roślinom możliwość spożytkowania powłoki tego, czym jesteśmy i czym nie będziemy, bo przecież nie ma nas po nas. Jesteśmy materią i energią, przekształcamy się w nie i najrozsądniej byłoby to zrobić w sposób, w jaki wszechświat wszystko ułożył, to jest płynąc i nie dramatyzując.

         W Tybecie tnie się na kawałki nieprzydatne już ciała zmarłych i karmi nimi zwierzęta. Pięknie jest służyć czemuś, ale prawo europejskie nie zezwala na takie, ani też inne praktyki, jak na przykład buddyjski pacyfizm (sądząc po patriarchalnej i inwazyjnej postawie naszych przywódców oraz miliardy osób pozaludzkich, które umierają w rzeźniach), i dlatego trzeba palić odkupicielskim ogniem… albo też grzebać. Kremacja praktykowana w hinduizmie również jest postępowaniem ekonielogicznym ze względu na ilość drewna potrzebnego do spopielenia człowieka. I egoistycznym, tak samo jak potworny rytuał zabijania, mumifikowania i zamurowywania zwierząt ludzkich i pozaludzkich, mających emocjonalny związek z niektórymi faraonami w starożytnym Egipcie, czy też hinduski rytuał sati polegający na spaleniu wdowy na stosie pogrzebowym wraz ze zmarłym mężem. Wtedy śmierć jednej osoby oznaczała śmierć wielu. Nikt nie powinien cierpieć z powodu naszej mądrości lub niewiedzy.

         Rzeczywiście wizja zalania mnie cementem i wystawienia nagrobka przyprawia mnie o ból brzucha, po pierwsze ze względu na bezużyteczność przedłużania pamięci o ludziach –to przez nią skłaniamy się ku wydobywaniu zalet i nieprzywiązywaniu wagi do wad-, i po drugie, gdyż moja proanimalistyczna świadomość czci życie. W momencie, kiedy życie opuszcza ciało, to zamienia się w zimną materię, rodzaj nicości, za pomocą której nazywamy przedmioty.I absurdem jest czcić przedmioty. 

         Z braku miejsca na cmentarzach w Szwecji, od jakiegoś czasu, stosuje się promesję, czyli proces liofilizacji zwłok polegający na zanurzeniu ich w ciekłym azocie i ochłodzenie do prawie -200 stopnia, następnie ciało poddane zostaje wibracjom i wystawione na działanie ultradźwięków, by zamienić się w proszek. W ten oto sposób –stosowany także w przemyśle spożywczym i farmaceutycznym przy produkcji żywności i lekarstw- po odparowaniu wody w komorze próżniowej oddziela się ewentualne nieekologiczne elementy znajdujące się w naszym ciele (rtęć, plomby, by-passy, implanty, itd.) i uzyskuje materiał stuprocentowo ekologiczny. Myślę jednak, że energia potrzebna do realizacji tego procesu nie pozwala uznać go za tak bardzo ekologiczny jak się mówi, ponadto promuje społeczeństwo technokratyczne, które wtrąca się nawet do kwestii naszej śmierci.

         Dwadzieścia lat temu zawarłem z przyjacielem następujący pakt: w przypadku, gdyby któryś z nas umarł wcześniej, ten, który przeżyje, ukryje ciało i pogrzebie je bez trumiennego pudła w anonimowym miejscu, gdzie nikt nie pójdzie opłakiwać zmarłego. Metoda jest nielegalna, ale jak wiadomo prawo zawsze stoi daleko za ekoetyką, dlatego zbytnio się tym nie przejmowaliśmy. Ten przyjaciel hodował zwierzęta pozaludzkie i w miarę jak rozszerzało się moje pojęcie zbrodni, więzy przyjaźni stopniowo słabły. Tak więc moje zwłoki znów pozbawione są anonimowości. 

         Niestety sam musiałem pochować parę pozaludzkich zwierząt, które z nami mieszały, i zrobiłem to pod drzewem. Dlaczego nie miałoby to być odpowiednie miejsce dla zwierząt ludzkich? Po śmierci, angielski aktywista działający na rzecz zwierząt Barry Horne został złożony do lekkiej i łatwo rozkładającej się trumny z papieru mâché. Na wzruszonej ziemi zasadzono dąb, którego korzenie zapewne bez problemu dosięgnęły ciała i przekształciły je w soki, chlorofil, liście, kwiaty, owoce, które żywić będą –być może przez wieki- zwierzęta pozaludzkie tak przez niego kochane i szanowane. Chyba nie przychodzi mi do głowy lepszy sposób życia po śmierci. Niech ten tekst posłuży jako testament, chcę żeby tak mnie pochowano. W lesie.  

         Na koniec dodam, że wstrząsa mną, kiedy widzę amputowane kwiaty złożone w ofierze ku pamięci o zmarłych. One nie powinny płacić za nasze kłamstwa, ani za nasze zabiegi kosmetyczne stosowane w sztuce życia i śmierci. Lepiej zbytnio się nie oszukiwać. Choćbyśmy za wszelką cenę nie chcieli zbliżyć się do natury, ona i tak będzie wiedziała co z nami zrobić, kiedy osłabione komórki odmówią nam sił. Wybieram wersję drzewa, które wyrosło na moich ustach.
      

Znacie lepszy sposób uczynienia godnym naszego ciała niż przekształcenie go w żywe kwiaty?






Tłumaczenie: 
Agnieszka Władzińska
                                                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz