“Lwy morski wiodą wspaniałe życie.
Chciałbym
abyśmy byli zdolni zostawić je w spokoju.”
Leonard Cohen
Kiedy tysiące lat temu ludzie znali i czuli pogardę z powodu
posiadania skromnych środków ekonomicznych i w taki czy inny sposób buntowali
się przeciw tym, którzy nie cierpieli niedostatków albo kiedy sto pięćdziesiąt
lat temu podjęto kwestię oddawania głosu w wyborach przez kobiety,
przeciwstawiając się otwarcie dzikiemu patriarchatowi, lub kiedy światłe umysły
i wrażliwe jednostki rozpoczęły debatę o segregacji rasowej, określając ją jako
zjawisko negatywne, wszystkie te osoby co do joty w odpowiedzi otrzymywały
przemoc, litość lub pogardę, były karane, ośmieszane, znieważane. Krocząca
leniwie istota ludzka tym się cechuje: brak wrażliwości wpisany jest w jej kod
genetyczny, ale choć ignorancja myśli przez przypadek i czasami, również i
wrażliwość zaczęła to robić w sposób zdecydowany i konsekwentny.
Pragnienie ewolucji, zaangażowania się w kwestie etyczne
związane z naszym gatunkiem, tak złożone i głębokie, powinno definitywnie
przeskoczyć barierę gatunków aby nadać reszcie zwierząt godność, którą choć z
natury mają, nasze oko jej nie dostrzega. Funkcję tych ludzi, wyklętych z
powodu odważnej wyobraźni, w czasach współczesnych spełniają ci, którzy mówią o
gatunkowizmie, czyli o faszyzmie skłaniającym do uznania jednego gatunku za
niższy. Chodzi tu o faszyzm gatunkowy subtelny, akceptowany i zakorzeniony w
pewnych kontekstach społecznych, faszyzm gatunkowy udomowiony (i przez to wcale
nie mniej śmiercionośny, a wręcz bardziej niebezpieczny), typ społecznego
despotyzmu, totalitaryzm tak przyjemny jak nielitościwy, faszyzm o twarzy
zwykłej i znormalizowany... jednak faszyzm.
Gatunkowizm
to inny sposób na skatalogowanie głębokiej niegodziwości: rzekomej przewagi
jednej istoty żywej nad drugą. Początek terminu sięga lat 70-tych, kiedy to
Richard Ryder zauważył, że ta teoretyczna niedoskonałość miażdżąca podstawowe
prawa zwierząt pozaludzkich w ścisły sposób wiązała się z naszym pojęciem
społeczeństwa, bowiem zbudowaliśmy je kosztem cierpienia, niewolnictwa i
śmierci innych istot. Ryder zatem ukuł termin aby zdefiniować coś, co wcale nie
jest nowe, coś co stosuje wiele gatunków, ale w odniesieniu do naszego jedynego
w swoim rodzaju pojęcia cywilizacji nabiera cech pejoratywnych i degraduje nas
jako gatunek etyczny oraz określa jako gatunek sprzeczny, zdolny do poczucia
głębokiej empatii względem innych gatunków, pisania poezji i wyprodukowania
bomby kasetowej, do maltretowania jedną ręką dziewczynki, zaś drugą ocierania
łez innego dziecka, zdolny do zasiana pszenicy, do wynalezienia trwającego
przez wieki piękna łyżki i białych talerzy, a równocześnie do rozumowego
usprawiedliwiania interwencji wojskowej lub do pochwały zbiorowych morderstw.
Gatunkowizm więc zyskuje takie proporcje, lub nawet bardziej przesadzone, jak
marginalizacja, uznanie przewagi jednej rasy (rasizm), przyporządkowanie płci
(seksizm) czy okrutne i haniebne znęcanie się jednej klasy społecznej nad drugą
(klasizm). Kiedy patrzymy na kwestię w kategoriach liczb, naszej moralności i
naszych granic etycznych, wszystkie formy pogardy istotą żywą przechodziły w bezlitosny
i niepohamowany sposób na zwierzęta pozaludzkie.
Pytania pozornie niewinne, jak
„do czego służy lew?” lub „co możemy wykorzystać w takim a takim zwierzęciu?”,
są absurdalne jak mechanizm, który je tworzy. Wszystkie zwierzęta istnieją żeby
być i żyć; jest to prawo podstawowe, starsze i ważniejsze niż nasze najbardziej
zakorzenione pojęcie społeczeństwa. Jednak od momentu, kiedy zdecydowaliśmy się
wypowiedzieć wojnę naturze by zbudować cywilizację, zgodziliśmy się tym samym
na tworzenie własnych norm moralnych ponad tymi, które uznawaliśmy za
bezlitosne w Przyrodzie, zawarliśmy pakt
odnośnie naszej interpretacji stosunku do otaczającego świata i reszty
gatunków. Nazywamy to „świadomością w odniesieniu do środowiska naturalnego”,
ekologią lub światopoglądem. Jest to jedynie magalomańska, chora paranoja
istoty ludzkiej –przyznającej więcej praw swojemu gatunkowi niż innym-, która
łamie wszelką równowagę aby skonstruować przestrzeń nieproporcjonalnie wygodną
dla siebie, pełną elementów zbędnych do przeżycia, i równocześnie piekielną dla
reszty fauny.
Kompleksy,
frustracje, obłęd i zło narastają w nas i działają przeciwko przyrodzie. I,
oczywiście, siłą rzeczy przeciwko nam.
Tak więc jeśli nasz naturalny
proces poszukiwania harmonii i równowagi z otoczeniem podpowiada nam, iż
powinniśmy skutecznie i zdecydowanie zwalczać gatunkowizm, jak każdy inny typ
dyskryminacji, dlaczego przypisujemy sobie prawo do niszczenia roślin? Czy nie
jest to także gatunkowizm? Oczywiście, że tak. Jednakże zanim zagłębimy się w nasze pojęcie etyki,
odniesiemy się do powszechnych praw energii i materii, według których żeby
rosnąć i przeżyć musimy jeść; fakt ten sprzeciwia się etyce by dać
pierwszeństwo podniebieniu.
Zilustrujemy to przykładem:
załóżmy, że dwadzieścia tysięcy lat temu szeroko rozpowszechniony był zwyczaj
jedzenia ludzkiego mięsa, jednak z biegiem lat etyka –bardziej niż prawo-
odrzuciła ów zwyczaj, bo nasze na rozumowanie wyniknęło z empatii. Zaczęliśmy
pomijać fakt czy znamy daną osobę, czy też nie, w procesie ewolucyjnym istotny
stał się naturalny wstręt do spożywania kogoś, kto uśmiechał się, kogo mogliśmy
objąć i z kim można było się porozumieć. Oddzieliliśmy się od małpiego przodka
cztery miliony lat temu, a przed dwudziestoma tysiącami lat (jest to czas
wyobrażony) zarzuciliśmy jedzenie istot ludzkich, to znaczy, że przez pół
procenta naszej historii nie dokonywaliśmy aktów kanibalizmu. Ujmując to w inny
sposób możemy stwierdzić, że nasz gatunek paradoksalnie w 95,5 procentach był
ludożerczy, wynika to bowiem z naszej historii. Rzecz jasna praktyka jest inna,
gdyż wszystko się zmienia i powinno się zmieniać, zatem pojęcie zwierzęcia
wszystkożernego, proponowane przez niektórych antropologów, oraz argumenty
przytaczające kły, frontalne ustawienie oczu, itd., w celu usprawiedliwienia
odbierania życia innym zwierzętom dezaktualizuje się, kiedy zdamy sobie sprawę
z bólu, cierpienia, niszczycielskiej inercji wynikającej z przemocy, czyli w
momencie, kiedy wkracza etyka aby zatrzymać prymitywny instynkt zabijania.
Powracając
do kwestii powodów, dla których powinniśmy pozbawiać życia rośliny, a nie
zwierzęta, można odpowiedzieć, że większość zwierząt -i prawie wszystkie te,
które się spożywa- posiada centralny układ nerwowy ostrzegający przed agresją,
dający możliwość odparcia ataków i przetrwania. Bo nie powinniśmy zabijać i
zjadać istot czujących, jest to proces rozwoju naturalnej empatii w zgodzie z
aktualną etyką.
Dlatego
zjadanie zwierząt (w gruncie rzeczy padliny), odpadów lub półproduktów
pochodzenia zwierzęgo, ubieranie się w pozostałości zwierząt, dramatyczny
sposób wykorzystywania ich do przeprowadzania doświadczeń, przystosowywanie do
naszej rozrywki,... reasumując używanie ich niczym nieszkodliwych rzeczy to
bezpośredni zamach na etykę społeczną, zbrodnia okaleczonej ludzkości na sobie
samej, prymitywna forma istnienia pociągająca za sobą okrutne zwyczaje, które
próbuje się przemycić jako nowoczesne.
Gatunkowizm,
tak samo jak rasizm, seksizm czy klasizm równa się oszukiwaniu naszego procesu
ewolucji, szantażowi, następnemu alibi dla podwójnej moralności, która nas
degraduje. Kiedy świat zrozumie, że ta plama na sumieniu, to posunięte kalectwo
jest przyczyną naszych nieszczęść, może wtedy –niestety nie wcześniej- będziemy
zdolni rozpocząć debatę na temat sprawiedliwego i rozwijającego się
społeczeństwa, właściwej cywilizacji pragnącej
przeżyć siebie samą.
Czyli
o istocie ludzkiej zdecydowanej i zdolnej przeżyć siebie samą.
Tłumaczenie:AGNIESZKA WŁADZIŃSKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz